Recenzja filmu

Super 8 (2011)
J.J. Abrams
Kyle Chandler
Elle Fanning

Rodem z nostalgicznej przystani

Aż chciałoby się rozpocząć wywód od jakiejś wymyślnej dykteryjki, zgrabnej anegdotki czy też innego chwytliwego hasełka, choćby poprzez przywołanie cytatu znanego z dorobku Spielberga. Uczynię
Aż chciałoby się rozpocząć wywód od jakiejś wymyślnej dykteryjki, zgrabnej anegdotki czy też innego chwytliwego hasełka, choćby poprzez przywołanie cytatu znanego z dorobku Spielberga. Uczynię jednak inaczej, stawiając tyleż prawdziwą co odważną tezę. Otóż "Super 8" nie jest filmem dla każdego i przed przystąpieniem do seansu należy poświęcić chwilę na dokonanie rachunku sumienia. Czy z nostalgią i utęsknieniem myślę o czasach sprzed paru dekad, gdy tzw. Kino Nowej Przygody kradło serca widzów na całym świecie? Czy obcując z filmem, nadal umiem wykrzesać z siebie autentyczny dziecięcy entuzjazm, radość? Czy zagłębiając się w fotelu w sali kinowej, niezmiennie potrafię uwierzyć w to, że oto na czas projekcji znika rzeczywistość, a do życia budzi się czysta magia kina? Jeżeli nadal wiesz, o czym mowa, a z Twojego oblicza nie spełzła tęga mina, to z dużą dozą prawdopodobieństwa można uznać, że czasu poświęconego na "Super 8" nie uznasz za stracony, a być może zapałasz nawet do filmu miłością.

Nie doceniłem Abramsa. Choć "Mission: Impossible III" i "Star Trek" od zawsze uchodziły w mojej kwalifikacji za superprodukcje bardzo przyzwoite, a ponadto śledziłem niegdyś sygnowane jego nazwiskiem seriale, to dotychczas nie miałem o nim samym jakiegoś nadzwyczajnego mniemania. W "moim zeszycie" figurował raczej jako solidny rzemieślnik, który jak mało kto zdołał zgłębić arkana marketingu i uczynił z niego prawdziwą broń. Choć nadal czekam na jakiś bardziej oryginalny obraz tego reżysera czy też realizację jego autorskiej idei, choć nie awansował może automatycznie do ligi wizjonerów, to jednak właśnie jemu udało się dokonać rzeczy niezwykłej.

Idealnie poradził sobie przede wszystkim z przeniesieniem widza w klimat końcówki lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku. On naprawdę potrafi tchnąć życie w ducha Kina Nowej Przygody, wyprawić nas w sentymentalną podróż (choć przez wiek zwyczajnie nie mogę pamiętać tamtych czasów, to filmy Spielberga piastowały dość istotną funkcję w moim pierwszym kontakcie z kinem), niepozbawiony jest też "spielbergowej" wrażliwości. Mogłoby się wydawać, że Abrams w całym tym przedsięwzięciu polegać będzie głównie na sławie swojego prominentnego poprzednika. Nic bardziej mylnego, bo choć w kilku fragmentach filmu można by podejrzewać go o przekazanie pieczy swojemu guru, to jednak wyraźnie włożył on w projekt dużo serca, pasji oraz pokłady wiary, a hołd oddawany kinu przygodowemu sprzed paru dekad składa się w znacznej mierze z nienachalnych skojarzeń. Uważni widzowie z pewnością uchwycą okiem liczne smaczki.

Co więcej, Abrams nad wyraz umiejętnie posługuje się obrazami - sam początek jest istotnie wymowny. Zadbał również o dopieszczenie strony technicznej, zwłaszcza montażu dźwięku. Na największe jednak uznanie zasługuje to, ile zdołał wykrzesać z młodocianych (w większości debiutujących) aktorów. Joel Courtney jako protagonista wypadł naprawdę przekonująco; już na podstawie tego filmu ośmielę się wysnuć, że wręcz urodził się do pracy przed kamerą i przyszłości ma szansę dołączyć do galerii gwiazd współczesnego amerykańskiego kina. Elle Fanning, której karierę obserwuję z zainteresowaniem od paru lat to w ogóle osobny temat. Wraz z tym filmem dołączyła do mojej ścisłej czołówki ulubionych aktorek. Elle! Chwyta za serce, gra z niebywałą lekkością i gracją, potrafi stać się zombie, wcielić w troskliwą żonę detektywa, a przede wszystkim nie pozwala dać wiary w to, że gdy kręcono film miała zaledwie dwanaście lat. Młodszą (i bardziej uzdolnioną) z sióstr Fanning w kwestii talentu podejrzewam zresztą o pokrewieństwo z Jodie Foster. Reszta zespołu nie pozostaje w tyle i dotrzymuje prowodyrom kroku.

Film nie jest oczywiście wolny od wad i niedoskonałości. Niekiedy razi powierzchowność relacji, które choć chwilami nakreślone magicznie, cierpią na pewien ubytek. Odczuć to można zwłaszcza w relacji ojciec-syn, której na domiar złego zabrakło wyraźniejszej konkluzji. Jako jeden z niewielu nie mam też za dużo dobrego do powiedzenia o muzyce, która ociera się raczej o rewiry solidnego standardu; niezła, absolutnie nie wadzi, przez co do słabostek filmu zaliczyć jej nie sposób, ale łatwo zatarła się w pamięci. Zbyt łatwo. Jedynie utwór "Letting Go" zostaje z widzem na dłużej. Należy też wspomnieć o montażu kulejącym nieco w trakcie trzeciego aktu. Końcowe minuty to zbyt przyspieszone tempo, co nakazuje sądzić, że światło dzienne ujrzy kiedyś rozszerzona wersja filmu. Poza tym chyba nawet najwięksi miłośnicy kina nie puszczą mimo uszu (i... oczu) paru klisz fabularnych czy nieprawdopodobieństw. Nie każdemu musi też odpowiadać zachowawczość produkcji.

Nie zmienia to faktu, że w gruncie rzeczy "Super 8" to bardzo dobry film i zaproszenie do porywającej przygody, w którą warto się udać, jeśli tylko potrafimy odnaleźć w sobie dziecięcą wrażliwość. Kino rozrywkowe z duszą, przy którym można miło spędzić czas z całą rodziną, zwłaszcza, jeśli należą do niej kinomani z rozrzewnieniem wspominający urok filmów z "tamtych lat".

Słówko na zakończenie – najnowsze dzieło Abramsa widziałem krótko po polskiej premierze w czerwcu (nawet po kilku ładnych dniach bezustannie rozpamiętywałem niektóre sceny, delektując się tym, co widziałem) i dałem mu czas, by "uleżał" w mojej pamięci. Jak widać, niemal trzy miesiące później nie zmieniłem względem niego odczuć. Stąd przekonanie, że do końca roku zagrzeje wysoką pozycję w moim rankingu tegorocznych obrazów.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Miałem plan, by zacząć tę recenzję od słów "każdy ma swoje grzechy", jednak otwieranie tekstu... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones