Nie lubię filmów o miłości, ale ten poruszył mnie wyjątkowo. Bo to dowód na to, dlaczego kino może być lepsze od literatury, kiedy opowiada o uczuciach. Sekwencja przepięknych obrazów, ujęć twarzy, ekspozycja niewerbalna, prawdziwe dzieło sztuki. Już od pierwszej sceny, w której zbliżenie pokazane jest w lustrzanym odbiciu, jakby nie śmiało ujawnić się naprawdę. A potem tonie w mroku. I ten mrok scena po scenie jest odsłaniany, odczarowany – do jedynego wspaniałego finału, jaki może mieć ta historia. To nie jest film o zachowawczości i wstydzie. To opowieść o tym, że żadne uwarunkowanie społeczne i żadna tak zwana norma nie zabronią nigdy kochać. Bardzo dobry.