Przyszedłem na festiwal dowcipów o podtekście homoerotycznym, a wyszedłem z zaskakująco brutalnym akcyjniakiem komediowym w stylu filmów Tromy. Nawet fajnie to wszystko wyszło, tylko szkoda że na 102% film będzie finansową klapą, bo chyba mało kto chce oglądać filmy, gdzie w jednej scenie widzimy jak pociesznie niewinny Robert M. Renfield stara się zadowololić swojego znienawidzonego Pana (tu przyjemnie teatralny Nic Cage), by w następnej przerobić na mielone zgraję turbonaładowanych gangusów, jakby to był jakiś bardziej "rękonogomózgonaścienny" bękart Johna Wicka.
O, no i zdjęcia. Ten film ma nieprzyjemnie dobrą scenografię i fajną strzelbę (strzelby?) Czechowa. Widać, że to był passion project.
To prawda. Twórcy włożyli dużo serducha w ten film. I każda postać została świetnie obsadzona, od głównych bohaterów po drugi plan.
No, ale takie jext założenie tego filmu. To tak jak by mieć pretensje do, strasznego filmu, że jest durny. Takie filmy są skierowane nie do wszystkich tylko o odpowiednim poczuciu humoru.